Pakt

Historia, którą przedstawiam może z pozoru wydawać się zwyczajna - ot, inne spojrzenie na wykreowany świat. Jednakże, im głębiej zatopić się w to inne spojrzenie, zauważyć można pewną niepokojącą nutę...
Kto tu tak naprawdę jest kim i czyją trzyma stronę? I jaka tajemnica kryje się za tytułowym Paktem Krwi?

Zagłęb się w ten świat mroku, w którym nie wolno lekceważyć niczego. Złam ze mną wszelkie zasady dobra i zła, wytworzone przez twórców Klubu Winx.

Zawrzyjmy Pakt Krwi.

czwartek, 26 lutego 2015

Rozdział Pierwszy

Ja (chyba) rozumiem, co chcecie mi przekazać przez te komentarze typu 'super', ale mimo wszystko... Uważam, że to trochę nie fair. Człowiek się tu męczy, myśli co napisać i pisze przez czas dość długi, żeby było dość dobre... I co dostaje? Śmieciowe komentarze. That's no fun. At all.
(Nie, Eriś, nie mam na myśli ciebie)

To opowiadanie nie będzie szło schematem Winxów, więc nie spodziewajcie się głupoty Winxów ratującej świat, ani czarno-białych sytuacji.

Indżoj.

---

      Takie nienaturalne wahania pogodowe nie były na porządku dziennym w Gardenii i powinny wywołać niemałą panikę. Właśnie, dobrze powiedziane – powinny. Powinny, ale w żaden sposób tego nie zrobiły, a lwia część populacji miasta po prostu wzruszyła na nie ramionami, zbyt zajęta aspektami życia codziennego, pracą, rodziną, szaleńczą gonitwą za pieniądzem. To nie tak, że w Gardenii ludzie wierzyli w magię i zjawiska nadprzyrodzone – po prostu ich to nie obchodziło.
      Ogron jeszcze nigdy nie był w Gardenii, choć teraz wydało mu się to trochę dziwne. To miasto wychowało dwie, jedyne na całej Ziemi, prawdziwe wróżki i było przecięte wznak przez żyłę czystej energii magicznej, z której wszelcy magowie, wiedźmy i inne istoty magiczne mogły czerpać do woli, i ocean też tętnił życiem, posiadając swoją własną magię. A Ogron łamał sobie głowę nad tym jednym faktem, w żaden sposób nie potrafiąc pojąć, jakim cudem w tym mieście nie żyła ani jedna istota magiczna, nie licząc dwóch wróżek – Bloom i ziemskiej wróżki, którą musieli znaleźć – które przez całe życie były nieświadome swojej mocy. Nie potrafił tego pojąć – miasto było spokojne i tętniło potężną energią, która wręcz błagała, by ją zaabsorbować. Mimo tego Gardenia odstraszała.
      - Nie wydaje ci się to podejrzane? – zabrzmiał obok Ogrona głos, dość wysoki, nieco zachrypnięty. Taki, jaki się słyszy od psychopaty czającego się za oknem z nożem. Mężczyzna obrócił głowę, spoglądając na mówiącego – średniego wzrostu całkiem młodego chłopaka o ostrych rysach, złotych oczach i różowym irokezie. Duman.
      - Co konkretnie ma mi się wydawać dziwne? – zapytał, siadając na trawie. Znajdowali się obecnie na wzgórzu, z którego rozciągał się całkiem ładny widok na panoramę gardeńską. Tylko ich dwójka, gdyż Anagan i Gantlos mieli swoje sprawy do załatwienia na drugim końcu świata.
      - To miasto to mokry sen większości istot magicznych, jakie się spotyka. Mimo to, nie ma tu żadnej, nawet najsłabszej – Duman siedział po turecku, oparty o samotne, niewysokie drzewko, będąc centralnie w jego cieniu.
      - Cóż, jest to dziwne – odparł Ogron. - Nawet bardzo dziwne. Czemu, pozostaje dla mnie tajemnicą. Jednak jestem pewien, że dowiemy się tego. W końcu, zapowiada się tu dłuższy pobyt.
      - A nasi dwaj kochani idioci siedzą niewiadomo gdzie, zostawiając nam załatwianie reszty spraw?
      - Zapewne.
      - Mam ochotę na coś zimnego. Umrę w tym upale.
      - To wstawaj młody, idziemy do miasta.
      - Aye!

~•(x)•~

      Praktycznie nikt nie przejął się nienaturalnym stanem pogodowym nieba. Niektórzy, otrząsnąwszy się z szoku nie byli zbyt pocieszeni widząc, że czarne chmury rozstępują się równie tak szybko, jak się pojawiły, a wszelkie złe przeczucia uleciały jak sen złoty.
      Roxy kichnęła, podskakując przy tym i podrapała się po nosie. Leah tylko wywróciła oczami z delikatnym uśmiechem na ustach, nie zwalniając kroku, a Artu szedł tuż obok swojej pani, nie przejmując się kichnięciami.
      - Słońce i suche powietrze kręcą mi w no… – Roxy nawet nie dała rady dokończyć, kichając znów, a potem jeszcze raz. – Matko, ja chyba mam alergię.
      - Na co niby?
      - Na słońce!
      - O patrz, a ja myślałam, że na głupotę otaczających cię ludzi.
      - Nie spotkałyśmy dzisiaj jeszcze Zoey.
      - A na przystanku rano?
      - To się nie liczy.
      - Powinnaś serio pójść do alergologa.
      - Nie chcę – parsknęła Roxy, spoglądając w nieco zbyt jasne niebo, na którym nie było praktycznie żadnej chmurki. Czysty, piękny, jasny błękit… I nic, co mogłoby powstrzymać promieni słonecznych nawet na sekundę. Skóra Roxy zawsze była jasna, gdyż dziewczyna większość czasu spędzała poza działaniem promieni słonecznych – po prostu szczerze nienawidziła tego, że za każdym razem po zetknięciu ze słońcem mogły jej wyskoczyć piegi. Dodatkowo uważała też, że brzydko jej w skórze ciemniejszej, więc nie wykazywała najmniejszych nawet chęci do przyciemnienia karnacji. W wyniku tego wszystkiego, cera Roxy była jasna, ziemista wręcz i wyglądała dość niezdrowo.
      Leah za to wyglądała jak prawdziwy okaz zdrowia – szczególnie przy zazwyczaj pochylonej, bladej Roxy o wiecznie podkrążonych oczach w stopniu mniejszym lub większym. Leah miała idealną według wielu stereotypów skórę – gładką, lekko opaloną. Ogółem, szatynka wyglądała na okaz zdrowia.
      - Leah, umieram.
      - Wiem, że jest gorąco.
      - Ale ja umieram! – jęknęła Roxy. – To nie jest gorąco, tu jest piekielnie gorąco!
      - To co, idziemy coś zimnego zjeść?
      - Alleluja, nareszcie!
      Leah parsknęła śmiechem, kiedy Roxy wyrwała się do przodu i popędziła do wyjścia z parku, a Artu ochoczo pobiegł za swoją panią. Pozbawiona innych alternatyw, Leah podążyła za dwójką.

~•(x)•~

      - Zbawienie! – niemal krzyknął Duman, odrywając się w końcu od swojego, mocno schłodzonego, czekoladowego szejka. Westchnął, przechylając się nieco do tyłu na murku, na którym siedział z bardzo błogim uśmiechem.
      - Dobrze już? – zapytał Ogron z uśmiechem znad swojego – truskawkowego – szejka. Obecnie, w cywilnych ubraniach, nie zwracali praktycznie niczyjej uwagi i mogli spokojnie chodzić po mieście. Ogron wątpił też, żeby Winx były zdolne ich rozpoznać nawet, jeśli wpadliby na siebie. Nie miał pojęcia, jak można myśleć tak jednotorowo, jak robiły to te wróżki potężne tylko na niby.
      Zazwyczaj wolał, jak jego czerwone włosy były albo po prostu zostawione w spokoju, albo związane w luźny kucyk, ale przy tym upale postanowił się poświęcić i związać loki w wysoki kucyk. Miał na sobie czerwoną koszulkę bez rękawów, z motywem czaszki, czarne jeansy i czerwone trampki. Zastanawiał się, czy długie spodnie to aby na pewno dobry pomysł, ale nie chciało mu się już przebierać, zresztą i tak niekoniecznie miał więcej rzeczy na chwilę obecną.
      Różowy irokez Dumana oklapł na lewą stronę tak, ze wydawało się, że chłopak ma po prostu głowę zgoloną tylko z jednej strony. By zapobiec kosmykom włosów wpadającym do oczu, część jego irokeza została spięta czarnymi spinkami przyozdobionymi małymi czaszkami. Ubrany był w do połowy zapiętą koszulę w szarą kratkę, czarne bojówki z mnóstwem kieszeń i szare trampki, wszystko nieco za duże, z dodatkami biżuterii z motywem czaszek. Całokształt, według Ogrona, wyglądał nieco śmiesznie, ale zauważył już parę dziewczyn, które maśliły oczy do jego młodszego kolegi-brata.
      - Dobrze. Nie ma nic lepszego na gorące dni jak coś zimnego – westchnął chłopak, majtając wesoło nogami. – Dawno już nie mieliśmy dnia żeby tak po prostu sobie odpocząć, nie?
       - Racja. Zawsze było coś do roboty, zawsze w drodze.
       Duman chciał coś odpowiedzieć, bo już otwierał usta, ale w tej samej chwili całą jego uwagę zaabsorbował widok nieco niecodzienny – dwie dziewczyny goniące psa. Może i nie byłoby to tak niezwykłe, gdyby nie fakt, że jedna z nich miała farbowane na różowo włosy a druga wyglądała, jakby urwała się z jakiegoś steampunkowego filmu. Pies za to trzymał w zębach niewielkich rozmiarów, czarny portfel. Oboje, Ogron i Duman, mimowolnie zwrócili uwagę na tę niecodzienną scenkę.

~•(x)•~

       - Artu, na litość boską, stój! – krzyknęła Roxy, oddychając ciężko. Psu zupełnie nagle, ni stąd ni zowąd, zebrało się na zabawę. Po prostu porwał portfel dziewczyny (nadal zastanawiała się, jakim cudem tego dokonał) i pobiegł przez miasto. Dziewczyny, chcąc nie chcąc, zostały zmuszone to pościgu za czworonogiem, czego nie przyjęły zbyt entuzjastycznie. Bieg w trzydziestostopniowym upale, w pełnym słońcu nie był wcale a wcale dobrym pomysłem.
      - Ten pies jest inny – wydyszała Leah, kiedy Artu postanowił wreszcie, że koniec uciekania i usiadł na chodniku, zamiatając brukowaną kostkę krótkim ogonem… Tuż przed budką z zimnymi napojami i lodami.  Roxy miała wrażenie, że w swoim niewielkim umyśle pies właśnie szczerzy się jak głupi.
      - Ten pies to pieprzony troll – parsknęła różowowłosa, z trudem walcząc z ochotą, żeby po prostu oprzeć się plecami o murek, siąść w cieniu i umrzeć z gorąca. W zamian wyjęła psu z pyska nieco obśliniony portfel i podeszła do budki.
      - Ja chcę jedną kulkę pomarańczową i drugą miętową – wypaliła natychmiast Leah, a Roxy spojrzała na nią jak na skończoną idiotkę.
      - Leah, kochanie moje, upał ci chyba popierdolił smaki.
      - Nie, ja mówię serio.
      - Ja też.
      - Roxy…
      Roxy westchnęła zrezygnowana i kręcąc głową z niedowierzaniem zamówiła wybrane smaki dla koleżanki, a dla siebie kulki czekoladowo-waniliowe. Artu przez chwilę stał przed budką i wpatrywał siew nią prosząco, ale po czwartym stanowczym ‘nie’ sobie odpuścił. Roxy o wiele za dobrze pamiętała co się stało, kiedy dała mu cokolwiek zawierające cukier lub kofeinę. Wymusiło to renowację  salonu. Dziewczyna westchnęła, opierając się o murek plecami i teraz dopiero zauważyła dwóch mężczyzn (chłopaków?) wpatrujących niedyskretnie się w nią i w Leah.
      - Co? – zapytała Roxy równie niedyskretnie, na co starszy, czerwono włosy, odwrócił głowę, nieco speszony. Młodszy za to nie przestawał się na nią gapić, a spojrzenie jego złotych, dzikich wręcz oczu było przeszywające. Wydawałoby się, jakby patrzyły nie na kogoś, ale na duszę tej osoby.
      - Ciekawego masz psa – stwierdził w końcu młodszy chłopak, spoglądając w dół murka, na którym siedział. Artu bowiem stanął tuż obok na tylnich łapach i wsparł się przednimi o kamienne ogrodzenie, obwąchując chłopaka zaciekawiony. – Gryzie?
       - Jak cię jeszcze nie ugryzł, to raczej nie ugryzie – Roxy wzruszyła ramionami, powoli jedząc zimne, kremowe kuleczki. Leah przesuwała ciekawskie spojrzenie ze starszego na młodszego i na odwrót, nie odzywając się słowem, zajęta swoim przysmakiem.
      - Jestem Duman, a to Ogron – chłopak nagle przerwał niezręczną ciszę.
      - Leah – odezwała się Leah. – Panna balonowa to Roxy, a futrzak to Artu – przedstawiła po kolei, za ‘pannę balonową’ dostając z łokcia w bok. Syknęła wściekle, kiedy niemal opuściła swojego loda na swoją białą bluzkę i zgromiła Roxy wzrokiem.
      - Tak? – zapytała różowowłosa, przyjmując najbardziej niewinny wyraz twarzy, na jaki było ją stać.
      - Ja cie normalnie kiedyś zabiję – syknęła szatynka.
      - Też cię kocham.
      Następne pół godziny minęło na całkiem swobodnej rozmowie z dwoma nieznajomymi, którzy okazali się być całkiem przyjemnym towarzystwem, ale w końcu dziewczyny musiały wracać. Po krótkim ‘cześć’, każdy poszedł w swoją stronę.

      Roxy musiała jeszcze mniej-więcej odrobić zadane lekcje, no i jej burczący brzuch dość uparcie domagał się posiłku trochę bardziej wartościowego, niż lody czekoladowo-waniliowe szczególnie, że nie jadła nic od wczorajszej kolacji.

2 komentarze:

  1. HEJ.
    LOVE, LOVE, LOVE.
    Stary Kas, omnomnomnomnomnomnom.
    Było okej, ale wyłapałam powtórzenie, wiesz?
    " Leah za to wyglądała jak prawdziwy okaz zdrowia [...]"
    "Ogółem, szatynka wyglądała na okaz zdrowia."
    Nununu, Marqcchi.
    Co dalej... DUMAN. DUMAN, MOJE SŁOŃCE <3 Moje szczęście w tej gównianej serii, moja miłość, drugi ulubiony Wizard (po Ogronie), ogólnie loffki, kisski. Wiesz o co chodzi, też go wielbisz.
    Roxy jest taka jaka jest Roxy, ale... mniej. Serio, nie jest AŻ TAK irytująca jak była. Em... Chcę rzec, że jeżeli odważysz się pierdolnąć tu Trix to Cię zajobie jak psa i kupię smycz.
    Kocham mocno.
    Eriiiii <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Super 😉😉😉😉😉😉

    OdpowiedzUsuń