Pakt

Historia, którą przedstawiam może z pozoru wydawać się zwyczajna - ot, inne spojrzenie na wykreowany świat. Jednakże, im głębiej zatopić się w to inne spojrzenie, zauważyć można pewną niepokojącą nutę...
Kto tu tak naprawdę jest kim i czyją trzyma stronę? I jaka tajemnica kryje się za tytułowym Paktem Krwi?

Zagłęb się w ten świat mroku, w którym nie wolno lekceważyć niczego. Złam ze mną wszelkie zasady dobra i zła, wytworzone przez twórców Klubu Winx.

Zawrzyjmy Pakt Krwi.

czwartek, 23 kwietnia 2015

Niech szlag trafi łowców wampirów! (one shot)

          Dzień doberek wszystkim! Jestem Erisia, będę się tu czasem pojawiać. Ponieważ Angelius Bellerose jest moją OC, stworzoną tylko i wyłącznie na potrzeby Paktu, Marek dał mi zgodę na używanie uniwersum. Czyli tak, piszę fanficki do fanficka. Z początku może się wydawać, że to nie ma nic wspólnego z fabułą, ale Pakt dopiero się zaczął, wielu rzeczy nie wiecie i to wyjdzie w praniu. W rzeczywistości moje shoty do fundamenty przyszłej relacji w Pakcie. Pozdrawiam! Eri



               Angelius czuł się zażenowany. Po dziesięciu latach tej samej roboty powinien się już chyba przyzwyczaić, ale to wciąż go peszyło. Elizabeth była demonem. Przecież miała tyle swoich służek, czemu to on zawsze był wrobiony w szpiegowanie? I to w dodatku jako kobieta! Niby rozumiał, na mężczyznę patrzy się inaczej, bardziej podejrzliwie, ale dlaczego? To było kompletnie niesprawiedliwe.
            Ruchem dłoni wygładził fałdy swojej sukni. Różowej, należy dodać, bo Elizabeth Bathory uwielbiała się nad nim znęcać. Wciskanie go w ten piekielny gorset i pokazywanie nowych sukienek sprawiało jej sadystyczną przyjemność. Jakimś cudem wszystkie te stroje miały niezwykle dziewczęce kolory, bo przecież młodej damie nie przystoi nosić ciemnych sukien albo, nie daj boże, białych!
            Ange westchnął głęboko i rozejrzał się po sali. Ludzie pili, tańczyli i bawili się w rytm jakiejś skocznej melodii, której nie rozpoznawał, kompletnie ignorując jego osobę. Było mu to całkowicie na rękę, miał obserwować i szukać. Problem w tym, że bal trwał już dobre dwie godziny, a ten cały Van Hellsing nawet się nie pojawił. Frustrujące. Czas, który poświęcał na stanie pod ścianą i obserwowanie jak Eli, Vlad i Mina wlewają w siebie coraz większe ilości wina mógł przecież poświęcić na czytanie! Tyle cudownych dzieł było do poznania, a co on robił? Szpiegował przebrany za dziewicę. Najprawdopodobniej za dziewicę w każdym razie, bo, jak można się spodziewać, Angelius nie wiedział kompletnie nic o modzie kobiecej.
            Odgarnął z twarzy zabłąkany kosmyk i stłumił ziewnięcie. Gdzieś w pobliżu kręciły się te bezużyteczne babska, a Elizabeth sprawiała wrażenie kompletnie zalanej. Może by tak zlecić jej służkom pilnowanie balu…? Nie, raczej nie. Pobiegłyby na skargę szybciej niż zdołałby powiedzieć „święty spokój”. Och, biedne jego życie, to szpiegowanie go wykończy. Dzięki niebiosom, że ta ruda wiedźma była nieobecna, Ogron w życiu by mu nie…
            - Powinienem cię wyśmiać, dzieciaku, ale jeśli cię zdradzę, Eli wyrwie mi serce.
            … podarował. No tak. Teraz może umrzeć, jego życie właśnie straciło sens. Najbardziej irytująca osoba na globie zobaczyła go w różowej sukni i gorsecie. Niech szlag trafi Hellsinga i jego miłość do wybijania wampirów!
            - Zasłaniasz mi widok, szukam tego maniaka. Idź stąd. – Ange nakazał sobie spokój. Miał ważniejsze rzeczy do zrobienia niż droczenie się z tą nic niewartą istotą.
            - Chodzi ci o Hellsinga? Och, właśnie wszedł i kieruje się do Vlada i Miny – rzucił Ogron tak spokojnie, że Angelius zapragnął skręcić mu kark. Spojrzał w kierunku przyjaciół i zdruzgotany przyznał Czarownikowi rację. Kurwa mać. Chciał ruszyć w ich kierunku, ale mężczyzna złapał go za nadgarstek.
            - Nie przejdziesz teraz, młody. Zaraz zaczną grać walca, jedyny sposób to zatańczyć ze mną. – Ogronowi śmiały się oczy. Mimo że mówił poważnym tonem i z kamienną twarzą, jego ślepia miały ten złośliwy wyraz, który udowadniał jak bardzo go to bawiło. Miał jednak rację. Zrezygnowany blondyn kiwnął głową. Ogron ukłonił się, dobijając wampira jeszcze bardziej. Chcąc nie chcąc, Ange  dygnął, przeklinając w myślach na czym świat stoi.
            Czarownik chwycił go za przegub i poprowadził na parkiet. Blondyn położył jedną rękę na ramieniu wiedźmy, a drugą podał mężczyźnie. Miał ochotę wrzasnąć z frustracji, gdy czerwonowłosa cholera położyła mu dłoń na talii. Muzyka zaczęła grać.
            - Nie wierzę, że dałeś się wcisnąć w gorset, dzieciaku – mruknął Ogron. Angelius nadepnął mu na stopę - naumyślnie, bo w tej sytuacji tylko tyle mógł zrobić. Co nie zmienia faktu, że jutrzejszego dnia będzie się starał wyrwać temu skurwielowi serce. Ange postanowił skupić się tylko na tym, aby nie pomylić kroków. Jeszcze tego brakowało, żeby dać Ogronowi kolejny powód do wyśmiewania go.  Spojrzał w kierunku Miny. Stała koło Vlada, a Eli… rozmawiała z cholernym Van Hellsingiem. Byli za daleko, by mógł przekazać kobiecie jakąś wiadomość. Kurwa.
            - Uspokój się, Ange. Vlad ma głowę na karku, to samo Elizabeth. Wyglądasz, jakbyś miał zwymiotować ze stresu.
            - Zamknij się, dupku.
            - Nie dajesz mi wyboru – syknął Ogron i przyciągnął go bliżej siebie. Angelius zachłysnął się powietrzem i wypadł z rytmu. Wściekły, posłał czerwonowłosemu mordercze spojrzenie. Ten tylko się wyszczerzył.
            - Jeżeli będziesz się skupiać na tym jak bardzo chcesz mnie zabić, przestaniesz się trząść i będziemy tam szybciej niż ci się wydaje.
            To miało sens. Jedyną rzeczą, której pragnął wampir było urwanie czerwonowłosemu głowy i powieszenie jej nad kominkiem w bibliotece, by móc codziennie upajać się swoją wygraną. Warknął cicho, gdy Czarownik przyciągnął go jeszcze bliżej. Teraz prawie stykali się nosami. Jasna cholera. Co za absurdalna sytuacja. Miał szukać najgroźniejszego łowcy wampirów na globie, a skończył w objęciach Czarownika, którego ulubionym zajęciem było irytowanie krwiopijców. Ange miał ochotę jęknąć ze zgrozy.
            Spojrzał w lewo, gdzie ostatnio stał Van Hellsing. Nie było go tam. Elizabeth też nie, co za tępa baba! Wciąż znajdowali się za daleko, by móc chociaż spytać Vlada o Eli. To było niesamowicie stresujące, w dodatku ta wiedźma z łapami na jego… na jego…
            - Zabieraj łapy, Ogronie, bo skręcę ci kark – wysyczał, a ten skurwiel zacisnął lekko dłoń na jego pośladku. I zrobił to z cholernym, zwycięskim uśmiechem.
            - Och, nie denerwuj się tak. Jeszcze trochę i będziemy blisko twoich drogich przyjaciół.
            - To też twoi przyjaciele, wiedźmo. Zabierz tę rękę, bo, przysięgam, zabiję cię.
            - To słodkie, że myślisz, że dasz radę. – Oczy Czarownika zaświeciły wesoło, a irytująca dłoń rozpoczęła drogę od krzyża Angeliusa do pośladków. W górę i w dół. Wampir zacisnął zęby i postanowił się już nie odzywać. Mężczyzna miał rację, byli bardzo blisko. Mina śmiała się z jakiegoś żartu Vlada, a Elizabeth dalej się nie pojawiała. Jeżeli wróci z jakimkolwiek zadrapaniem, to osobiście wyrwie Hellsingowi serce, a potem skopie Eli tyłek. Ale to wszystko dopiero po zabiciu tej istoty, która najwyraźniej świetnie się bawiła. Jeszcze kilka kroków… Jest! Muzyka ucichła, Ange chciał podbiec do pary, ale powstrzymał go Ogron… Oczywiście. Ruda cholera ukłoniła się ze zwycięskim uśmiechem, a Angelius chcąc nie chcąc dygnął lekko. Potem zwiał.
            - Gdzie, na litość bogów, jest Elizabeth? – zapytał, gdy tylko podszedł do Vlada. Dracula spojrzał na niego zdziwiony, miał chyba nawet odpowiedzieć, ale ubiegł go głos zza pleców Ange.
            - Martwiłeś się, złociutki? Miałam małą rozmowę z naszym kolegą. Czystokrwistych mu się zachciało. – Eli prychnęła pogardliwie.
            Blondyn odwrócił się. Ciemnowłosa kobieta przed nim właśnie zdejmowała zakrwawioną rękawiczkę z lewej ręki. Zabrudzony materiał zgniotła w dłoni i uśmiechnęła się promiennie do swojego podopiecznego.
            - Powinieneś mieć we mnie więcej wiary, skarbeczku, umiem sobie poradzić z jakimś nic nie znaczącym łowcą.
            - Jesteś niemożliwie głupią babą, Elizabeth – warknął Angelius. Chciał wyminąć przyjaciółkę, ale ta złapała go za nadgarstek.
            - Więc Ogron, kochanie? Uważaj, czerwone zwykle parzy. – Uśmiechnęła się delikatnie i cmoknęła chłopaka w policzek.

            Gdyby tylko mógł, Angelius spłonąłby ze wstydu. Nienawidził w tej chwili Ogrona bardziej niż łowców wampirów. 

czwartek, 26 lutego 2015

Rozdział Pierwszy

Ja (chyba) rozumiem, co chcecie mi przekazać przez te komentarze typu 'super', ale mimo wszystko... Uważam, że to trochę nie fair. Człowiek się tu męczy, myśli co napisać i pisze przez czas dość długi, żeby było dość dobre... I co dostaje? Śmieciowe komentarze. That's no fun. At all.
(Nie, Eriś, nie mam na myśli ciebie)

To opowiadanie nie będzie szło schematem Winxów, więc nie spodziewajcie się głupoty Winxów ratującej świat, ani czarno-białych sytuacji.

Indżoj.

---

      Takie nienaturalne wahania pogodowe nie były na porządku dziennym w Gardenii i powinny wywołać niemałą panikę. Właśnie, dobrze powiedziane – powinny. Powinny, ale w żaden sposób tego nie zrobiły, a lwia część populacji miasta po prostu wzruszyła na nie ramionami, zbyt zajęta aspektami życia codziennego, pracą, rodziną, szaleńczą gonitwą za pieniądzem. To nie tak, że w Gardenii ludzie wierzyli w magię i zjawiska nadprzyrodzone – po prostu ich to nie obchodziło.
      Ogron jeszcze nigdy nie był w Gardenii, choć teraz wydało mu się to trochę dziwne. To miasto wychowało dwie, jedyne na całej Ziemi, prawdziwe wróżki i było przecięte wznak przez żyłę czystej energii magicznej, z której wszelcy magowie, wiedźmy i inne istoty magiczne mogły czerpać do woli, i ocean też tętnił życiem, posiadając swoją własną magię. A Ogron łamał sobie głowę nad tym jednym faktem, w żaden sposób nie potrafiąc pojąć, jakim cudem w tym mieście nie żyła ani jedna istota magiczna, nie licząc dwóch wróżek – Bloom i ziemskiej wróżki, którą musieli znaleźć – które przez całe życie były nieświadome swojej mocy. Nie potrafił tego pojąć – miasto było spokojne i tętniło potężną energią, która wręcz błagała, by ją zaabsorbować. Mimo tego Gardenia odstraszała.
      - Nie wydaje ci się to podejrzane? – zabrzmiał obok Ogrona głos, dość wysoki, nieco zachrypnięty. Taki, jaki się słyszy od psychopaty czającego się za oknem z nożem. Mężczyzna obrócił głowę, spoglądając na mówiącego – średniego wzrostu całkiem młodego chłopaka o ostrych rysach, złotych oczach i różowym irokezie. Duman.
      - Co konkretnie ma mi się wydawać dziwne? – zapytał, siadając na trawie. Znajdowali się obecnie na wzgórzu, z którego rozciągał się całkiem ładny widok na panoramę gardeńską. Tylko ich dwójka, gdyż Anagan i Gantlos mieli swoje sprawy do załatwienia na drugim końcu świata.
      - To miasto to mokry sen większości istot magicznych, jakie się spotyka. Mimo to, nie ma tu żadnej, nawet najsłabszej – Duman siedział po turecku, oparty o samotne, niewysokie drzewko, będąc centralnie w jego cieniu.
      - Cóż, jest to dziwne – odparł Ogron. - Nawet bardzo dziwne. Czemu, pozostaje dla mnie tajemnicą. Jednak jestem pewien, że dowiemy się tego. W końcu, zapowiada się tu dłuższy pobyt.
      - A nasi dwaj kochani idioci siedzą niewiadomo gdzie, zostawiając nam załatwianie reszty spraw?
      - Zapewne.
      - Mam ochotę na coś zimnego. Umrę w tym upale.
      - To wstawaj młody, idziemy do miasta.
      - Aye!

~•(x)•~

      Praktycznie nikt nie przejął się nienaturalnym stanem pogodowym nieba. Niektórzy, otrząsnąwszy się z szoku nie byli zbyt pocieszeni widząc, że czarne chmury rozstępują się równie tak szybko, jak się pojawiły, a wszelkie złe przeczucia uleciały jak sen złoty.
      Roxy kichnęła, podskakując przy tym i podrapała się po nosie. Leah tylko wywróciła oczami z delikatnym uśmiechem na ustach, nie zwalniając kroku, a Artu szedł tuż obok swojej pani, nie przejmując się kichnięciami.
      - Słońce i suche powietrze kręcą mi w no… – Roxy nawet nie dała rady dokończyć, kichając znów, a potem jeszcze raz. – Matko, ja chyba mam alergię.
      - Na co niby?
      - Na słońce!
      - O patrz, a ja myślałam, że na głupotę otaczających cię ludzi.
      - Nie spotkałyśmy dzisiaj jeszcze Zoey.
      - A na przystanku rano?
      - To się nie liczy.
      - Powinnaś serio pójść do alergologa.
      - Nie chcę – parsknęła Roxy, spoglądając w nieco zbyt jasne niebo, na którym nie było praktycznie żadnej chmurki. Czysty, piękny, jasny błękit… I nic, co mogłoby powstrzymać promieni słonecznych nawet na sekundę. Skóra Roxy zawsze była jasna, gdyż dziewczyna większość czasu spędzała poza działaniem promieni słonecznych – po prostu szczerze nienawidziła tego, że za każdym razem po zetknięciu ze słońcem mogły jej wyskoczyć piegi. Dodatkowo uważała też, że brzydko jej w skórze ciemniejszej, więc nie wykazywała najmniejszych nawet chęci do przyciemnienia karnacji. W wyniku tego wszystkiego, cera Roxy była jasna, ziemista wręcz i wyglądała dość niezdrowo.
      Leah za to wyglądała jak prawdziwy okaz zdrowia – szczególnie przy zazwyczaj pochylonej, bladej Roxy o wiecznie podkrążonych oczach w stopniu mniejszym lub większym. Leah miała idealną według wielu stereotypów skórę – gładką, lekko opaloną. Ogółem, szatynka wyglądała na okaz zdrowia.
      - Leah, umieram.
      - Wiem, że jest gorąco.
      - Ale ja umieram! – jęknęła Roxy. – To nie jest gorąco, tu jest piekielnie gorąco!
      - To co, idziemy coś zimnego zjeść?
      - Alleluja, nareszcie!
      Leah parsknęła śmiechem, kiedy Roxy wyrwała się do przodu i popędziła do wyjścia z parku, a Artu ochoczo pobiegł za swoją panią. Pozbawiona innych alternatyw, Leah podążyła za dwójką.

~•(x)•~

      - Zbawienie! – niemal krzyknął Duman, odrywając się w końcu od swojego, mocno schłodzonego, czekoladowego szejka. Westchnął, przechylając się nieco do tyłu na murku, na którym siedział z bardzo błogim uśmiechem.
      - Dobrze już? – zapytał Ogron z uśmiechem znad swojego – truskawkowego – szejka. Obecnie, w cywilnych ubraniach, nie zwracali praktycznie niczyjej uwagi i mogli spokojnie chodzić po mieście. Ogron wątpił też, żeby Winx były zdolne ich rozpoznać nawet, jeśli wpadliby na siebie. Nie miał pojęcia, jak można myśleć tak jednotorowo, jak robiły to te wróżki potężne tylko na niby.
      Zazwyczaj wolał, jak jego czerwone włosy były albo po prostu zostawione w spokoju, albo związane w luźny kucyk, ale przy tym upale postanowił się poświęcić i związać loki w wysoki kucyk. Miał na sobie czerwoną koszulkę bez rękawów, z motywem czaszki, czarne jeansy i czerwone trampki. Zastanawiał się, czy długie spodnie to aby na pewno dobry pomysł, ale nie chciało mu się już przebierać, zresztą i tak niekoniecznie miał więcej rzeczy na chwilę obecną.
      Różowy irokez Dumana oklapł na lewą stronę tak, ze wydawało się, że chłopak ma po prostu głowę zgoloną tylko z jednej strony. By zapobiec kosmykom włosów wpadającym do oczu, część jego irokeza została spięta czarnymi spinkami przyozdobionymi małymi czaszkami. Ubrany był w do połowy zapiętą koszulę w szarą kratkę, czarne bojówki z mnóstwem kieszeń i szare trampki, wszystko nieco za duże, z dodatkami biżuterii z motywem czaszek. Całokształt, według Ogrona, wyglądał nieco śmiesznie, ale zauważył już parę dziewczyn, które maśliły oczy do jego młodszego kolegi-brata.
      - Dobrze. Nie ma nic lepszego na gorące dni jak coś zimnego – westchnął chłopak, majtając wesoło nogami. – Dawno już nie mieliśmy dnia żeby tak po prostu sobie odpocząć, nie?
       - Racja. Zawsze było coś do roboty, zawsze w drodze.
       Duman chciał coś odpowiedzieć, bo już otwierał usta, ale w tej samej chwili całą jego uwagę zaabsorbował widok nieco niecodzienny – dwie dziewczyny goniące psa. Może i nie byłoby to tak niezwykłe, gdyby nie fakt, że jedna z nich miała farbowane na różowo włosy a druga wyglądała, jakby urwała się z jakiegoś steampunkowego filmu. Pies za to trzymał w zębach niewielkich rozmiarów, czarny portfel. Oboje, Ogron i Duman, mimowolnie zwrócili uwagę na tę niecodzienną scenkę.

~•(x)•~

       - Artu, na litość boską, stój! – krzyknęła Roxy, oddychając ciężko. Psu zupełnie nagle, ni stąd ni zowąd, zebrało się na zabawę. Po prostu porwał portfel dziewczyny (nadal zastanawiała się, jakim cudem tego dokonał) i pobiegł przez miasto. Dziewczyny, chcąc nie chcąc, zostały zmuszone to pościgu za czworonogiem, czego nie przyjęły zbyt entuzjastycznie. Bieg w trzydziestostopniowym upale, w pełnym słońcu nie był wcale a wcale dobrym pomysłem.
      - Ten pies jest inny – wydyszała Leah, kiedy Artu postanowił wreszcie, że koniec uciekania i usiadł na chodniku, zamiatając brukowaną kostkę krótkim ogonem… Tuż przed budką z zimnymi napojami i lodami.  Roxy miała wrażenie, że w swoim niewielkim umyśle pies właśnie szczerzy się jak głupi.
      - Ten pies to pieprzony troll – parsknęła różowowłosa, z trudem walcząc z ochotą, żeby po prostu oprzeć się plecami o murek, siąść w cieniu i umrzeć z gorąca. W zamian wyjęła psu z pyska nieco obśliniony portfel i podeszła do budki.
      - Ja chcę jedną kulkę pomarańczową i drugą miętową – wypaliła natychmiast Leah, a Roxy spojrzała na nią jak na skończoną idiotkę.
      - Leah, kochanie moje, upał ci chyba popierdolił smaki.
      - Nie, ja mówię serio.
      - Ja też.
      - Roxy…
      Roxy westchnęła zrezygnowana i kręcąc głową z niedowierzaniem zamówiła wybrane smaki dla koleżanki, a dla siebie kulki czekoladowo-waniliowe. Artu przez chwilę stał przed budką i wpatrywał siew nią prosząco, ale po czwartym stanowczym ‘nie’ sobie odpuścił. Roxy o wiele za dobrze pamiętała co się stało, kiedy dała mu cokolwiek zawierające cukier lub kofeinę. Wymusiło to renowację  salonu. Dziewczyna westchnęła, opierając się o murek plecami i teraz dopiero zauważyła dwóch mężczyzn (chłopaków?) wpatrujących niedyskretnie się w nią i w Leah.
      - Co? – zapytała Roxy równie niedyskretnie, na co starszy, czerwono włosy, odwrócił głowę, nieco speszony. Młodszy za to nie przestawał się na nią gapić, a spojrzenie jego złotych, dzikich wręcz oczu było przeszywające. Wydawałoby się, jakby patrzyły nie na kogoś, ale na duszę tej osoby.
      - Ciekawego masz psa – stwierdził w końcu młodszy chłopak, spoglądając w dół murka, na którym siedział. Artu bowiem stanął tuż obok na tylnich łapach i wsparł się przednimi o kamienne ogrodzenie, obwąchując chłopaka zaciekawiony. – Gryzie?
       - Jak cię jeszcze nie ugryzł, to raczej nie ugryzie – Roxy wzruszyła ramionami, powoli jedząc zimne, kremowe kuleczki. Leah przesuwała ciekawskie spojrzenie ze starszego na młodszego i na odwrót, nie odzywając się słowem, zajęta swoim przysmakiem.
      - Jestem Duman, a to Ogron – chłopak nagle przerwał niezręczną ciszę.
      - Leah – odezwała się Leah. – Panna balonowa to Roxy, a futrzak to Artu – przedstawiła po kolei, za ‘pannę balonową’ dostając z łokcia w bok. Syknęła wściekle, kiedy niemal opuściła swojego loda na swoją białą bluzkę i zgromiła Roxy wzrokiem.
      - Tak? – zapytała różowowłosa, przyjmując najbardziej niewinny wyraz twarzy, na jaki było ją stać.
      - Ja cie normalnie kiedyś zabiję – syknęła szatynka.
      - Też cię kocham.
      Następne pół godziny minęło na całkiem swobodnej rozmowie z dwoma nieznajomymi, którzy okazali się być całkiem przyjemnym towarzystwem, ale w końcu dziewczyny musiały wracać. Po krótkim ‘cześć’, każdy poszedł w swoją stronę.

      Roxy musiała jeszcze mniej-więcej odrobić zadane lekcje, no i jej burczący brzuch dość uparcie domagał się posiłku trochę bardziej wartościowego, niż lody czekoladowo-waniliowe szczególnie, że nie jadła nic od wczorajszej kolacji.

piątek, 30 stycznia 2015

Prolog

      A oto przedstawiam wam prolog Paktu Krwi, utrzymany raczej w przyjemnej, szkolno-wrześniowej, lekkiej tonacji. Na razie nic się nie będzie dziać, bo... Bo co to za opowiadanie, w którym wszystko zostaje wyłożone natychmiast?
      Indżoj.


Prolog

       Suche, letnie powietrze niosło ze sobą śpiew ptaków, woń różnokolorowych, kwitnących kwiatów i rzadkie, zbawienne podmuchy wiatru. Wszechobecne gorąco wpychało się wszędzie – do domów, magazynów, oczu, pod ubranie, między włosy i palce, do nosa i do ust, jakby chcąc wydrzeć z organizmu resztki płynów, wysuszyć i spiec całkowicie. Nie wszystko jednak padało pod presją temperatur – ptaki nadwyrężały płuca i struny głosowe sprawiając, że nie można było znaleźć zacisznego zakątka, by odpocząć. Tłoczyły się na drzewach, na fontannach, parapetach, dachach – wszędzie. Absolutnie wszędzie. Wszelakie robactwo również uznało, że trzydziestostopniowy upał punkt dwunasta to perfekcyjny moment, do wylezienia ze swoich nor i zaatakowania wszystkiego, co da się zaatakować – dlatego też wszelkie słodycze były albo szczelnie zamknięte, albo obsiadłe przez osy, i nie dało się znaleźć pomieszczenia bez chociażby jednej muchy. Komary – te wredne, małe, spragnione krwi odstraszacze snu i dobrego humoru – tylko czekały, na niewielki spadek temperatury, by same ruszyć na żer.
      Na szczęście, zbliżał się już koniec września i tylko czekać było, aż lato minie.
      - Panno Harker! Proszę nie spać na lekcji! – panna Harker na dźwięk skrzekliwego głosu aż podskoczyła w ławce, prostując się natychmiast, a jej nieco wyblakłe, fioletowe oczy wbiły nieco przestraszony wzrok w niepozorna, wysuszoną, skurczoną staruszkę stojącą przed nią. Była to babuleńka o pozornie przyjemnym wyglądzie, ubrana w długie, workowate, kwieciste sukienki. Pozornie. Uczniowie Liceum Ogólnokształcącego imienia Nikola Tesli w Gardenii wiedzieli aż za dobrze, jaka naprawdę jest ta zasuszona, blisko sześćdziesięcioletnia babuleńka w małych okularach ułożonych na orlim nosie. Parę osób aż odwróciło się w stronę głosu, również nieco wystraszeni. Cerber – bo tak nazywano podstarzałą Jospehine Malloy – była nauczycielem powszechnie wzbudzającym strach wśród uczniów i innych nauczycieli.
      - Nie śpię, pani profesor! – wydukała panna Harker, spoglądając nerwowo na wielki zegarek zawieszony nad tablicą, na której obecnie wisiała wielka, szczegółowa mapa świata modląc się, żeby te wskazówki wreszcie wpełzły na tą nieszczęsną dwunastą dwadzieścia, żeby wreszcie mogła wyskoczyć z klasy i popędzić do domu, siąść na kanapie w salonie i bezmyślnie skakać po kanałach do nocy, zajadając się lodami. Ale czas, jak na złość, zdawał się płynąć coraz wolniej, i wolniej, i wolniej…
      Aż nareszcie, nareszcie, dzwonek zawył i panna Harker wypadła z klasy jako pierwsza, by dopaść szatni i metodą łokciowo-kolanową przebrać się w trybie natychmiastowym, byleby jak najszybciej wydostać się ze szkoły, która notabene rozpoczęła się ponad dwa i pół tygodnia temu.
       Na zewnątrz było gorzej niż w budynku, o czym dziewczyna bardzo szybko się przekonała, stawiając pierwsze kroki za progiem, kiedy gorące powietrze uderzyło ją w twarz, odbierając oddech. Gorące i suche, natychmiast wywołało nieprzyjemne uczucie drapania w gardle. Dziewczyna kichnęła czując nieprzyjemny swąd w okolicach nosa i kącików oczu, kiedy kurz dostał się do jej dróg oddechowych. Kichnęła – a właściwie psiknęła – jeszcze raz, podskakując przy tym nieco i przeklęła, niezbyt dziewczęco, na upalną pogodę. Mocne słońce zawsze wywoływało u niej ten odruch.
       - Roxy – mimo, że była mijana przez tłum uczniów, którzy śpieszyli się bardziej od niej, chociażby do sklepu, żeby zdążyć przed końcem długiej przerwy, nie miała problemów z wychwyceniem swojego imienia w gwarze. W szczególności, że to imię zostało wypowiedziane prosto do jej ucha.
       - Cześć, Leah – Roxy odwróciła się na pięcie, uśmiechając szeroko. Stojąca przed nią dziewczyna była wysoka, o matowych, znudzonych oczach i zwyczajnych, związanych w wysoki kucyk, średniej długości brązowych włosach. Wysoka, może nie tak znowu bardzo – to Roxy była dość wysoka. Leah byłą po prostu bardzo wysoka, w butach praktycznie bez obcasów mierząc spokojnie ponad metr siedemdziesiąt pięć. Roxy miała metr siedemdziesiąt dwa centymetry wzrostu. Jednakże to nie wysokie wzrost dziewczyn sprawiał, że ludzie wokół oglądali się na nie, zaciekawieni. To był ich wygląd ogólnie – normalnie ubranej Roxy o farbowanej na różowo fryzurze z blond pasemkami i Leah, ubranej jakby uciekła ze steampunkowo-wiktoriańskiej epoki, kradnąc jakiemuś dżentelmenowi uranie, które właśnie miała na sobie.
      - Nie cześciuj mi tu – warknęła brunetka, krzyżując ręce na piersi. – Wiesz, jak niebezpiecznie jest podpaść Cerberowi?
      - Będę ci tu cześciować – odburknęła Roxy. – Nie moja wina, że taka pogoda mnie otumania!
      - To się pije kawę przed lekcją.
      - Kawa mnie usypia.
      - Mimo wszystko…
      Roxy nie dowiedziała się, co było dalej, gdyż zupełnie nagle i zupełnie znikąd wyskoczyła na nie drobna blondynka z głośnym ‘dziewczynyyyyyy’, powalając obie natychmiast mimo filigranowej budowy, z jaką skoczyła na dwie wysokie, wysportowane dziewczyny. Inni uczniowie patrzyli na tą scenkę co najmniej… Dziwnie.
      - Ała, cześć Luna – parsknęła Roxy, wstając.
      - Widziałyście Zoey? – zapytała Luna, otrzepując zieloną sukienkę.
      - Nie – odpowiedziała Leah. – Jesteście razem w klasie, znajdziecie się na lekcji.
      - Ale ja ją muszę znaleźć teraz, bo… Bo… - drobna blondynka o szarych oczach i podejrzanie podobnych rysach twarzy jak Leah zarumieniła się.
      - A, o TO chodzi – kiwnęła głową Roxy, grzebiąc w torbie, po czym wyciągnęła z niej dwie nieduże paczuszki. – Masz, nie szukaj tej wariatki.
      - Dzięki! – pisnęła blondynka i pędem wróciła do szkoły.
      - A mówiłam jej, żeby nosiła, co jej potrzebne – wywróciła oczami Leah.
      - To twoja siostra. Czemu to ja jej pożyczam podpaski, a nie ty? – zapytała półszeptem Roxy.
      - Bo ona nie lubi takich, jakich ja używam.
      - Aaaa. Okej. Idziemy gdzieś potem?
      - Nie masz czasem psa wyprowadzić?
      - To wymyśl coś, gdzie możemy pójść z psem.
      Trzydzieści minut, siedem przystanków autobusowych i kawałek drogi piechotą później dziewczyny stanęły przed sporych rozmiarów, malowanym na rdzawą, wyblakłą czerwień domem jednorodzinnym. Sama posesja była duża, a dom zajmował niewiele poniżej jedna trzecią jej powierzchni – w obrębie reszty mieścił się garaż i ogródek z paroma kwiatkami i sporą ilością drzew, otoczony około półtorametrowym płotem z białego kamienia, jak wszystkie posesje w tej dzielnicy nowobogackich niby domów, bardziej przypominających mini wille.
      - Mogę zostawić u ciebie plecak, nie? – zapytała Leah.
      - Jasne – rzuciła Roxy przez ramię, wyciągając klucze z kieszeni i otwierając drzwi. Zazwyczaj, gdy człowiek ma psa i wraca po pół dnia nieobecności, ten pies zaczyna wariować, szczekać, skakać i ogólnie swojego pana witać. Jednakże, nie w tym wypadku – dziewczyny weszły spokojnie do salonu, bez żadnego skaczącego obok czworonoga. Leniącego się na kanapie pokaźnych rozmiarów bloodhounda, którego niekoniecznie obchodziło najście.
      - A ten co? – zapytała Leah, na co Roxy tylko wzruszyła ramionami.
      - Artu, wróciłam! – zawołała, i jakby za dotknięciem magicznej różdżki pies skoczył na równe nogi i podbiegł do niej. – No, no, spokojnie! – zaśmiała się Roxy, kiedy pies położył łapy na jej ramionach i zaczął lizać ją po twarzy.  Dopiero po chwili udało się uspokoić szczęśliwego psa i zapięcie jego smyczy, co ten przyjął raczej z zadowoleniem. Po kilku minutach dwie dziewczyny i pies dreptali chodnikiem w stronę gardeńskiego parku.
      Wszystko wydawało się być idealnie – ptaki śpiewały, kwiaty pachniały, robaki były tak uciążliwe, jak tylko się da, słońce grzało niemiłosiernie. Artu biegał po całym parku, a Roxy i Leah siedziały na ławce, jedząc w ciszy topiące się lody.
      I wtedy, zupełnie nagle i zupełnie znikąd zrobiło się strasznie zimno, niebo przysłoniły czarne chmury i przestrzeń przeszyła błyskawica. Dziewczyny poderwały się na równe nogi, obie zszokowane, choć dziwaczna anomalia jak nagle się pojawiła, tak nagle zniknęła.
      - To mi się nie podoba – stwierdziła Roxy.

      - Bardzo nie podoba – dodała Leah.

czwartek, 29 stycznia 2015

Wstęp

       Witam Was wszystkich, dusze i ninja, którzy wpadają na bloga i nie zostawiają po sobie śladu, oraz tych, którzy ten ślad zostawią. Przede wszystkich witam fanów kreskówki Klub Winx, którzy lubią także coś z ciemniejszą nutą.

      Z początku może się to wydawać zwyczajnym opowiadaniem o grupie dziewczyn, które po prostu żyją swoim życiem, ale mam nadzieję, że zainteresuję Was i zostaniecie na dłużej, by odkryć tajemnicę Paktu Krwi.

      Wydarzenia opisane w Pakcie Krwi toczą się w trakcie czwartego sezonu Klubu Winx, a główną bohaterką jest postać występująca w tejże kreskówce oryginalnie, jednakże nieco odmieniona.


      Mam nadzieję, że zainteresuje Was moja historia.