Pakt

Historia, którą przedstawiam może z pozoru wydawać się zwyczajna - ot, inne spojrzenie na wykreowany świat. Jednakże, im głębiej zatopić się w to inne spojrzenie, zauważyć można pewną niepokojącą nutę...
Kto tu tak naprawdę jest kim i czyją trzyma stronę? I jaka tajemnica kryje się za tytułowym Paktem Krwi?

Zagłęb się w ten świat mroku, w którym nie wolno lekceważyć niczego. Złam ze mną wszelkie zasady dobra i zła, wytworzone przez twórców Klubu Winx.

Zawrzyjmy Pakt Krwi.

piątek, 30 stycznia 2015

Prolog

      A oto przedstawiam wam prolog Paktu Krwi, utrzymany raczej w przyjemnej, szkolno-wrześniowej, lekkiej tonacji. Na razie nic się nie będzie dziać, bo... Bo co to za opowiadanie, w którym wszystko zostaje wyłożone natychmiast?
      Indżoj.


Prolog

       Suche, letnie powietrze niosło ze sobą śpiew ptaków, woń różnokolorowych, kwitnących kwiatów i rzadkie, zbawienne podmuchy wiatru. Wszechobecne gorąco wpychało się wszędzie – do domów, magazynów, oczu, pod ubranie, między włosy i palce, do nosa i do ust, jakby chcąc wydrzeć z organizmu resztki płynów, wysuszyć i spiec całkowicie. Nie wszystko jednak padało pod presją temperatur – ptaki nadwyrężały płuca i struny głosowe sprawiając, że nie można było znaleźć zacisznego zakątka, by odpocząć. Tłoczyły się na drzewach, na fontannach, parapetach, dachach – wszędzie. Absolutnie wszędzie. Wszelakie robactwo również uznało, że trzydziestostopniowy upał punkt dwunasta to perfekcyjny moment, do wylezienia ze swoich nor i zaatakowania wszystkiego, co da się zaatakować – dlatego też wszelkie słodycze były albo szczelnie zamknięte, albo obsiadłe przez osy, i nie dało się znaleźć pomieszczenia bez chociażby jednej muchy. Komary – te wredne, małe, spragnione krwi odstraszacze snu i dobrego humoru – tylko czekały, na niewielki spadek temperatury, by same ruszyć na żer.
      Na szczęście, zbliżał się już koniec września i tylko czekać było, aż lato minie.
      - Panno Harker! Proszę nie spać na lekcji! – panna Harker na dźwięk skrzekliwego głosu aż podskoczyła w ławce, prostując się natychmiast, a jej nieco wyblakłe, fioletowe oczy wbiły nieco przestraszony wzrok w niepozorna, wysuszoną, skurczoną staruszkę stojącą przed nią. Była to babuleńka o pozornie przyjemnym wyglądzie, ubrana w długie, workowate, kwieciste sukienki. Pozornie. Uczniowie Liceum Ogólnokształcącego imienia Nikola Tesli w Gardenii wiedzieli aż za dobrze, jaka naprawdę jest ta zasuszona, blisko sześćdziesięcioletnia babuleńka w małych okularach ułożonych na orlim nosie. Parę osób aż odwróciło się w stronę głosu, również nieco wystraszeni. Cerber – bo tak nazywano podstarzałą Jospehine Malloy – była nauczycielem powszechnie wzbudzającym strach wśród uczniów i innych nauczycieli.
      - Nie śpię, pani profesor! – wydukała panna Harker, spoglądając nerwowo na wielki zegarek zawieszony nad tablicą, na której obecnie wisiała wielka, szczegółowa mapa świata modląc się, żeby te wskazówki wreszcie wpełzły na tą nieszczęsną dwunastą dwadzieścia, żeby wreszcie mogła wyskoczyć z klasy i popędzić do domu, siąść na kanapie w salonie i bezmyślnie skakać po kanałach do nocy, zajadając się lodami. Ale czas, jak na złość, zdawał się płynąć coraz wolniej, i wolniej, i wolniej…
      Aż nareszcie, nareszcie, dzwonek zawył i panna Harker wypadła z klasy jako pierwsza, by dopaść szatni i metodą łokciowo-kolanową przebrać się w trybie natychmiastowym, byleby jak najszybciej wydostać się ze szkoły, która notabene rozpoczęła się ponad dwa i pół tygodnia temu.
       Na zewnątrz było gorzej niż w budynku, o czym dziewczyna bardzo szybko się przekonała, stawiając pierwsze kroki za progiem, kiedy gorące powietrze uderzyło ją w twarz, odbierając oddech. Gorące i suche, natychmiast wywołało nieprzyjemne uczucie drapania w gardle. Dziewczyna kichnęła czując nieprzyjemny swąd w okolicach nosa i kącików oczu, kiedy kurz dostał się do jej dróg oddechowych. Kichnęła – a właściwie psiknęła – jeszcze raz, podskakując przy tym nieco i przeklęła, niezbyt dziewczęco, na upalną pogodę. Mocne słońce zawsze wywoływało u niej ten odruch.
       - Roxy – mimo, że była mijana przez tłum uczniów, którzy śpieszyli się bardziej od niej, chociażby do sklepu, żeby zdążyć przed końcem długiej przerwy, nie miała problemów z wychwyceniem swojego imienia w gwarze. W szczególności, że to imię zostało wypowiedziane prosto do jej ucha.
       - Cześć, Leah – Roxy odwróciła się na pięcie, uśmiechając szeroko. Stojąca przed nią dziewczyna była wysoka, o matowych, znudzonych oczach i zwyczajnych, związanych w wysoki kucyk, średniej długości brązowych włosach. Wysoka, może nie tak znowu bardzo – to Roxy była dość wysoka. Leah byłą po prostu bardzo wysoka, w butach praktycznie bez obcasów mierząc spokojnie ponad metr siedemdziesiąt pięć. Roxy miała metr siedemdziesiąt dwa centymetry wzrostu. Jednakże to nie wysokie wzrost dziewczyn sprawiał, że ludzie wokół oglądali się na nie, zaciekawieni. To był ich wygląd ogólnie – normalnie ubranej Roxy o farbowanej na różowo fryzurze z blond pasemkami i Leah, ubranej jakby uciekła ze steampunkowo-wiktoriańskiej epoki, kradnąc jakiemuś dżentelmenowi uranie, które właśnie miała na sobie.
      - Nie cześciuj mi tu – warknęła brunetka, krzyżując ręce na piersi. – Wiesz, jak niebezpiecznie jest podpaść Cerberowi?
      - Będę ci tu cześciować – odburknęła Roxy. – Nie moja wina, że taka pogoda mnie otumania!
      - To się pije kawę przed lekcją.
      - Kawa mnie usypia.
      - Mimo wszystko…
      Roxy nie dowiedziała się, co było dalej, gdyż zupełnie nagle i zupełnie znikąd wyskoczyła na nie drobna blondynka z głośnym ‘dziewczynyyyyyy’, powalając obie natychmiast mimo filigranowej budowy, z jaką skoczyła na dwie wysokie, wysportowane dziewczyny. Inni uczniowie patrzyli na tą scenkę co najmniej… Dziwnie.
      - Ała, cześć Luna – parsknęła Roxy, wstając.
      - Widziałyście Zoey? – zapytała Luna, otrzepując zieloną sukienkę.
      - Nie – odpowiedziała Leah. – Jesteście razem w klasie, znajdziecie się na lekcji.
      - Ale ja ją muszę znaleźć teraz, bo… Bo… - drobna blondynka o szarych oczach i podejrzanie podobnych rysach twarzy jak Leah zarumieniła się.
      - A, o TO chodzi – kiwnęła głową Roxy, grzebiąc w torbie, po czym wyciągnęła z niej dwie nieduże paczuszki. – Masz, nie szukaj tej wariatki.
      - Dzięki! – pisnęła blondynka i pędem wróciła do szkoły.
      - A mówiłam jej, żeby nosiła, co jej potrzebne – wywróciła oczami Leah.
      - To twoja siostra. Czemu to ja jej pożyczam podpaski, a nie ty? – zapytała półszeptem Roxy.
      - Bo ona nie lubi takich, jakich ja używam.
      - Aaaa. Okej. Idziemy gdzieś potem?
      - Nie masz czasem psa wyprowadzić?
      - To wymyśl coś, gdzie możemy pójść z psem.
      Trzydzieści minut, siedem przystanków autobusowych i kawałek drogi piechotą później dziewczyny stanęły przed sporych rozmiarów, malowanym na rdzawą, wyblakłą czerwień domem jednorodzinnym. Sama posesja była duża, a dom zajmował niewiele poniżej jedna trzecią jej powierzchni – w obrębie reszty mieścił się garaż i ogródek z paroma kwiatkami i sporą ilością drzew, otoczony około półtorametrowym płotem z białego kamienia, jak wszystkie posesje w tej dzielnicy nowobogackich niby domów, bardziej przypominających mini wille.
      - Mogę zostawić u ciebie plecak, nie? – zapytała Leah.
      - Jasne – rzuciła Roxy przez ramię, wyciągając klucze z kieszeni i otwierając drzwi. Zazwyczaj, gdy człowiek ma psa i wraca po pół dnia nieobecności, ten pies zaczyna wariować, szczekać, skakać i ogólnie swojego pana witać. Jednakże, nie w tym wypadku – dziewczyny weszły spokojnie do salonu, bez żadnego skaczącego obok czworonoga. Leniącego się na kanapie pokaźnych rozmiarów bloodhounda, którego niekoniecznie obchodziło najście.
      - A ten co? – zapytała Leah, na co Roxy tylko wzruszyła ramionami.
      - Artu, wróciłam! – zawołała, i jakby za dotknięciem magicznej różdżki pies skoczył na równe nogi i podbiegł do niej. – No, no, spokojnie! – zaśmiała się Roxy, kiedy pies położył łapy na jej ramionach i zaczął lizać ją po twarzy.  Dopiero po chwili udało się uspokoić szczęśliwego psa i zapięcie jego smyczy, co ten przyjął raczej z zadowoleniem. Po kilku minutach dwie dziewczyny i pies dreptali chodnikiem w stronę gardeńskiego parku.
      Wszystko wydawało się być idealnie – ptaki śpiewały, kwiaty pachniały, robaki były tak uciążliwe, jak tylko się da, słońce grzało niemiłosiernie. Artu biegał po całym parku, a Roxy i Leah siedziały na ławce, jedząc w ciszy topiące się lody.
      I wtedy, zupełnie nagle i zupełnie znikąd zrobiło się strasznie zimno, niebo przysłoniły czarne chmury i przestrzeń przeszyła błyskawica. Dziewczyny poderwały się na równe nogi, obie zszokowane, choć dziwaczna anomalia jak nagle się pojawiła, tak nagle zniknęła.
      - To mi się nie podoba – stwierdziła Roxy.

      - Bardzo nie podoba – dodała Leah.

czwartek, 29 stycznia 2015

Wstęp

       Witam Was wszystkich, dusze i ninja, którzy wpadają na bloga i nie zostawiają po sobie śladu, oraz tych, którzy ten ślad zostawią. Przede wszystkich witam fanów kreskówki Klub Winx, którzy lubią także coś z ciemniejszą nutą.

      Z początku może się to wydawać zwyczajnym opowiadaniem o grupie dziewczyn, które po prostu żyją swoim życiem, ale mam nadzieję, że zainteresuję Was i zostaniecie na dłużej, by odkryć tajemnicę Paktu Krwi.

      Wydarzenia opisane w Pakcie Krwi toczą się w trakcie czwartego sezonu Klubu Winx, a główną bohaterką jest postać występująca w tejże kreskówce oryginalnie, jednakże nieco odmieniona.


      Mam nadzieję, że zainteresuje Was moja historia.