A oto przedstawiam wam prolog Paktu Krwi, utrzymany raczej w przyjemnej, szkolno-wrześniowej, lekkiej tonacji. Na razie nic się nie będzie dziać, bo... Bo co to za opowiadanie, w którym wszystko zostaje wyłożone natychmiast?
Indżoj.
Prolog
Suche, letnie powietrze
niosło ze sobą śpiew ptaków, woń różnokolorowych, kwitnących kwiatów i rzadkie,
zbawienne podmuchy wiatru. Wszechobecne gorąco wpychało się wszędzie – do
domów, magazynów, oczu, pod ubranie, między włosy i palce, do nosa i do ust,
jakby chcąc wydrzeć z organizmu resztki płynów, wysuszyć i spiec całkowicie.
Nie wszystko jednak padało pod presją temperatur – ptaki nadwyrężały płuca i
struny głosowe sprawiając, że nie można było znaleźć zacisznego zakątka, by
odpocząć. Tłoczyły się na drzewach, na fontannach, parapetach, dachach –
wszędzie. Absolutnie wszędzie. Wszelakie robactwo również uznało, że
trzydziestostopniowy upał punkt dwunasta to perfekcyjny moment, do wylezienia
ze swoich nor i zaatakowania wszystkiego, co da się zaatakować – dlatego też
wszelkie słodycze były albo szczelnie zamknięte, albo obsiadłe przez osy, i nie
dało się znaleźć pomieszczenia bez chociażby jednej muchy. Komary – te wredne,
małe, spragnione krwi odstraszacze snu i dobrego humoru – tylko czekały, na
niewielki spadek temperatury, by same ruszyć na żer.
Na szczęście, zbliżał się
już koniec września i tylko czekać było, aż lato minie.
- Panno Harker! Proszę nie
spać na lekcji! – panna Harker na dźwięk skrzekliwego głosu aż podskoczyła w
ławce, prostując się natychmiast, a jej nieco wyblakłe, fioletowe oczy wbiły
nieco przestraszony wzrok w niepozorna, wysuszoną, skurczoną staruszkę stojącą
przed nią. Była to babuleńka o pozornie przyjemnym wyglądzie, ubrana w długie,
workowate, kwieciste sukienki. Pozornie. Uczniowie Liceum Ogólnokształcącego
imienia Nikola Tesli w Gardenii wiedzieli aż za dobrze, jaka naprawdę jest ta
zasuszona, blisko sześćdziesięcioletnia babuleńka w małych okularach ułożonych
na orlim nosie. Parę osób aż odwróciło się w stronę głosu, również nieco
wystraszeni. Cerber – bo tak nazywano podstarzałą Jospehine Malloy – była
nauczycielem powszechnie wzbudzającym strach wśród uczniów i innych
nauczycieli.
- Nie śpię, pani profesor!
– wydukała panna Harker, spoglądając nerwowo na wielki zegarek zawieszony nad
tablicą, na której obecnie wisiała wielka, szczegółowa mapa świata modląc się,
żeby te wskazówki wreszcie wpełzły na tą nieszczęsną dwunastą dwadzieścia, żeby
wreszcie mogła wyskoczyć z klasy i popędzić do domu, siąść na kanapie w salonie
i bezmyślnie skakać po kanałach do nocy, zajadając się lodami. Ale czas, jak na
złość, zdawał się płynąć coraz wolniej, i wolniej, i wolniej…
Aż nareszcie, nareszcie, dzwonek zawył i panna Harker
wypadła z klasy jako pierwsza, by dopaść szatni i metodą łokciowo-kolanową
przebrać się w trybie natychmiastowym, byleby jak najszybciej wydostać się ze
szkoły, która notabene rozpoczęła się ponad dwa i pół tygodnia temu.
Na zewnątrz było gorzej
niż w budynku, o czym dziewczyna bardzo szybko się przekonała, stawiając
pierwsze kroki za progiem, kiedy gorące powietrze uderzyło ją w twarz,
odbierając oddech. Gorące i suche, natychmiast wywołało nieprzyjemne uczucie
drapania w gardle. Dziewczyna kichnęła czując nieprzyjemny swąd w okolicach
nosa i kącików oczu, kiedy kurz dostał się do jej dróg oddechowych. Kichnęła –
a właściwie psiknęła – jeszcze raz, podskakując przy tym nieco i przeklęła,
niezbyt dziewczęco, na upalną pogodę. Mocne słońce zawsze wywoływało u niej ten
odruch.
- Roxy – mimo, że była
mijana przez tłum uczniów, którzy śpieszyli się bardziej od niej, chociażby do
sklepu, żeby zdążyć przed końcem długiej przerwy, nie miała problemów z
wychwyceniem swojego imienia w gwarze. W szczególności, że to imię zostało
wypowiedziane prosto do jej ucha.
- Cześć, Leah – Roxy
odwróciła się na pięcie, uśmiechając szeroko. Stojąca przed nią dziewczyna była
wysoka, o matowych, znudzonych oczach i zwyczajnych, związanych w wysoki kucyk,
średniej długości brązowych włosach. Wysoka, może nie tak znowu bardzo – to
Roxy była dość wysoka. Leah byłą po prostu bardzo wysoka, w butach praktycznie
bez obcasów mierząc spokojnie ponad metr siedemdziesiąt pięć. Roxy miała metr
siedemdziesiąt dwa centymetry wzrostu. Jednakże to nie wysokie wzrost dziewczyn
sprawiał, że ludzie wokół oglądali się na nie, zaciekawieni. To był ich wygląd
ogólnie – normalnie ubranej Roxy o farbowanej na różowo fryzurze z blond
pasemkami i Leah, ubranej jakby uciekła ze steampunkowo-wiktoriańskiej epoki,
kradnąc jakiemuś dżentelmenowi uranie, które właśnie miała na sobie.
- Nie cześciuj mi tu –
warknęła brunetka, krzyżując ręce na piersi. – Wiesz, jak niebezpiecznie jest
podpaść Cerberowi?
- Będę ci tu cześciować –
odburknęła Roxy. – Nie moja wina, że taka pogoda mnie otumania!
- To się pije kawę przed
lekcją.
- Kawa mnie usypia.
- Mimo wszystko…
Roxy nie dowiedziała się,
co było dalej, gdyż zupełnie nagle i zupełnie znikąd wyskoczyła na nie drobna
blondynka z głośnym ‘dziewczynyyyyyy’, powalając obie natychmiast mimo
filigranowej budowy, z jaką skoczyła na dwie wysokie, wysportowane dziewczyny.
Inni uczniowie patrzyli na tą scenkę co najmniej… Dziwnie.
- Ała, cześć Luna –
parsknęła Roxy, wstając.
- Widziałyście Zoey? – zapytała
Luna, otrzepując zieloną sukienkę.
- Nie – odpowiedziała Leah.
– Jesteście razem w klasie, znajdziecie się na lekcji.
- Ale ja ją muszę znaleźć
teraz, bo… Bo… - drobna blondynka o szarych oczach i podejrzanie podobnych
rysach twarzy jak Leah zarumieniła się.
- A, o TO chodzi – kiwnęła
głową Roxy, grzebiąc w torbie, po czym wyciągnęła z niej dwie nieduże
paczuszki. – Masz, nie szukaj tej wariatki.
- Dzięki! – pisnęła
blondynka i pędem wróciła do szkoły.
- A mówiłam jej, żeby
nosiła, co jej potrzebne – wywróciła oczami Leah.
- To twoja siostra. Czemu
to ja jej pożyczam podpaski, a nie ty? – zapytała półszeptem Roxy.
- Bo ona nie lubi takich,
jakich ja używam.
- Aaaa. Okej. Idziemy
gdzieś potem?
- Nie masz czasem psa
wyprowadzić?
- To wymyśl coś, gdzie
możemy pójść z psem.
Trzydzieści minut, siedem
przystanków autobusowych i kawałek drogi piechotą później dziewczyny stanęły
przed sporych rozmiarów, malowanym na rdzawą, wyblakłą czerwień domem
jednorodzinnym. Sama posesja była duża, a dom zajmował niewiele poniżej jedna
trzecią jej powierzchni – w obrębie reszty mieścił się garaż i ogródek z paroma
kwiatkami i sporą ilością drzew, otoczony około półtorametrowym płotem z
białego kamienia, jak wszystkie posesje w tej dzielnicy nowobogackich niby
domów, bardziej przypominających mini wille.
- Mogę zostawić u ciebie
plecak, nie? – zapytała Leah.
- Jasne – rzuciła Roxy
przez ramię, wyciągając klucze z kieszeni i otwierając drzwi. Zazwyczaj, gdy
człowiek ma psa i wraca po pół dnia nieobecności, ten pies zaczyna wariować,
szczekać, skakać i ogólnie swojego pana witać. Jednakże, nie w tym wypadku –
dziewczyny weszły spokojnie do salonu, bez żadnego skaczącego obok czworonoga.
Leniącego się na kanapie pokaźnych rozmiarów bloodhounda, którego niekoniecznie
obchodziło najście.
- A ten co? – zapytała
Leah, na co Roxy tylko wzruszyła ramionami.
- Artu, wróciłam! –
zawołała, i jakby za dotknięciem magicznej różdżki pies skoczył na równe nogi i
podbiegł do niej. – No, no, spokojnie! – zaśmiała się Roxy, kiedy pies położył
łapy na jej ramionach i zaczął lizać ją po twarzy. Dopiero po chwili udało się uspokoić szczęśliwego
psa i zapięcie jego smyczy, co ten przyjął raczej z zadowoleniem. Po kilku
minutach dwie dziewczyny i pies dreptali chodnikiem w stronę gardeńskiego
parku.
Wszystko wydawało się być
idealnie – ptaki śpiewały, kwiaty pachniały, robaki były tak uciążliwe, jak
tylko się da, słońce grzało niemiłosiernie. Artu biegał po całym parku, a Roxy
i Leah siedziały na ławce, jedząc w ciszy topiące się lody.
I wtedy, zupełnie nagle i
zupełnie znikąd zrobiło się strasznie zimno, niebo przysłoniły czarne chmury i
przestrzeń przeszyła błyskawica. Dziewczyny poderwały się na równe nogi, obie
zszokowane, choć dziwaczna anomalia jak nagle się pojawiła, tak nagle zniknęła.
- To mi się nie podoba –
stwierdziła Roxy.
- Bardzo nie podoba –
dodała Leah.
Super ^^
OdpowiedzUsuńCiekawie się zapowiada ^^
Super.
OdpowiedzUsuńCzekam na resztę opowiadania.
Kurwa by Cię wzięła, Marqcchi. Naprawdę.
OdpowiedzUsuńCzemu ja się z googli dowiaduje o nowych Winxach? No, czemu? Jak to tak, ty ruro jedna?!
Podobało mi się, wiesz, że tak. Luna jest super, a Roxy w Twojej wersji może nie będzie mnie tak wkurwiać. *.*
Czekam aż zaczniesz w końca tłumaczyć mi Arctix. No i na ToA. I na Lokissę. I Starlight.
No, na wiele rzeczy.
Obrażona do bólu - Magiczna Księżniczka Erick z Asgardu.