Ja (chyba) rozumiem, co chcecie mi przekazać przez te komentarze typu 'super', ale mimo wszystko... Uważam, że to trochę nie fair. Człowiek się tu męczy, myśli co napisać i pisze przez czas dość długi, żeby było dość dobre... I co dostaje? Śmieciowe komentarze. That's no fun. At all.
(Nie, Eriś, nie mam na myśli ciebie)
To opowiadanie nie będzie szło schematem Winxów, więc nie spodziewajcie się głupoty Winxów ratującej świat, ani czarno-białych sytuacji.
Indżoj.
---
Takie nienaturalne wahania
pogodowe nie były na porządku dziennym w Gardenii i powinny wywołać niemałą
panikę. Właśnie, dobrze powiedziane – powinny. Powinny, ale w żaden sposób tego
nie zrobiły, a lwia część populacji miasta po prostu wzruszyła na nie
ramionami, zbyt zajęta aspektami życia codziennego, pracą, rodziną, szaleńczą
gonitwą za pieniądzem. To nie tak, że w Gardenii ludzie wierzyli w magię i
zjawiska nadprzyrodzone – po prostu ich to nie obchodziło.
Ogron jeszcze nigdy nie był
w Gardenii, choć teraz wydało mu się to trochę dziwne. To miasto wychowało
dwie, jedyne na całej Ziemi, prawdziwe wróżki i było przecięte wznak przez żyłę
czystej energii magicznej, z której wszelcy magowie, wiedźmy i inne istoty
magiczne mogły czerpać do woli, i ocean też tętnił życiem, posiadając swoją
własną magię. A Ogron łamał sobie głowę nad tym jednym faktem, w żaden sposób
nie potrafiąc pojąć, jakim cudem w tym mieście nie żyła ani jedna istota
magiczna, nie licząc dwóch wróżek – Bloom i ziemskiej wróżki, którą musieli
znaleźć – które przez całe życie były nieświadome swojej mocy. Nie potrafił
tego pojąć – miasto było spokojne i tętniło potężną energią, która wręcz
błagała, by ją zaabsorbować. Mimo tego Gardenia odstraszała.
- Nie wydaje ci się to podejrzane?
– zabrzmiał obok Ogrona głos, dość wysoki, nieco zachrypnięty. Taki, jaki się
słyszy od psychopaty czającego się za oknem z nożem. Mężczyzna obrócił głowę,
spoglądając na mówiącego – średniego wzrostu całkiem młodego chłopaka o ostrych
rysach, złotych oczach i różowym irokezie. Duman.
- Co konkretnie ma mi się
wydawać dziwne? – zapytał, siadając na trawie. Znajdowali się obecnie na
wzgórzu, z którego rozciągał się całkiem ładny widok na panoramę gardeńską.
Tylko ich dwójka, gdyż Anagan i Gantlos mieli swoje sprawy do załatwienia na drugim
końcu świata.
- To miasto to mokry sen
większości istot magicznych, jakie się spotyka. Mimo to, nie ma tu żadnej,
nawet najsłabszej – Duman siedział po turecku, oparty o samotne, niewysokie
drzewko, będąc centralnie w jego cieniu.
- Cóż, jest to dziwne –
odparł Ogron. - Nawet bardzo dziwne. Czemu, pozostaje dla mnie tajemnicą.
Jednak jestem pewien, że dowiemy się tego. W końcu, zapowiada się tu dłuższy
pobyt.
- A nasi dwaj kochani
idioci siedzą niewiadomo gdzie, zostawiając nam załatwianie reszty spraw?
- Zapewne.
- Mam ochotę na coś
zimnego. Umrę w tym upale.
- To wstawaj młody, idziemy do
miasta.
- Aye!
~•(x)•~
Praktycznie nikt nie
przejął się nienaturalnym stanem pogodowym nieba. Niektórzy, otrząsnąwszy się z
szoku nie byli zbyt pocieszeni widząc, że czarne chmury rozstępują się równie
tak szybko, jak się pojawiły, a wszelkie złe przeczucia uleciały jak sen złoty.
Roxy kichnęła, podskakując
przy tym i podrapała się po nosie. Leah tylko wywróciła oczami z delikatnym
uśmiechem na ustach, nie zwalniając kroku, a Artu szedł tuż obok swojej pani,
nie przejmując się kichnięciami.
- Słońce i suche powietrze
kręcą mi w no… – Roxy nawet nie dała rady dokończyć, kichając znów, a potem
jeszcze raz. – Matko, ja chyba mam alergię.
- Na co niby?
- Na słońce!
- O patrz, a ja myślałam,
że na głupotę otaczających cię ludzi.
- Nie spotkałyśmy dzisiaj
jeszcze Zoey.
- A na przystanku rano?
- To się nie liczy.
- Powinnaś serio pójść do
alergologa.
- Nie chcę – parsknęła Roxy,
spoglądając w nieco zbyt jasne niebo, na którym nie było praktycznie żadnej
chmurki. Czysty, piękny, jasny błękit… I nic, co mogłoby powstrzymać promieni
słonecznych nawet na sekundę. Skóra Roxy zawsze była jasna, gdyż dziewczyna
większość czasu spędzała poza działaniem promieni słonecznych – po prostu
szczerze nienawidziła tego, że za każdym razem po zetknięciu ze słońcem mogły
jej wyskoczyć piegi. Dodatkowo uważała też, że brzydko jej w skórze
ciemniejszej, więc nie wykazywała najmniejszych nawet chęci do przyciemnienia
karnacji. W wyniku tego wszystkiego, cera Roxy była jasna, ziemista wręcz i
wyglądała dość niezdrowo.
Leah za to wyglądała jak
prawdziwy okaz zdrowia – szczególnie przy zazwyczaj pochylonej, bladej Roxy o
wiecznie podkrążonych oczach w stopniu mniejszym lub większym. Leah miała
idealną według wielu stereotypów skórę – gładką, lekko opaloną. Ogółem,
szatynka wyglądała na okaz zdrowia.
- Leah, umieram.
- Wiem, że jest gorąco.
- Ale ja umieram! – jęknęła
Roxy. – To nie jest gorąco, tu jest piekielnie gorąco!
- To co, idziemy coś
zimnego zjeść?
- Alleluja, nareszcie!
Leah parsknęła śmiechem,
kiedy Roxy wyrwała się do przodu i popędziła do wyjścia z parku, a Artu ochoczo
pobiegł za swoją panią. Pozbawiona innych alternatyw, Leah podążyła za dwójką.
~•(x)•~
- Zbawienie! – niemal krzyknął
Duman, odrywając się w końcu od swojego, mocno schłodzonego, czekoladowego
szejka. Westchnął, przechylając się nieco do tyłu na murku, na którym siedział
z bardzo błogim uśmiechem.
- Dobrze już? – zapytał Ogron
z uśmiechem znad swojego – truskawkowego – szejka. Obecnie, w cywilnych
ubraniach, nie zwracali praktycznie niczyjej uwagi i mogli spokojnie chodzić po
mieście. Ogron wątpił też, żeby Winx były zdolne ich rozpoznać nawet, jeśli
wpadliby na siebie. Nie miał pojęcia, jak można myśleć tak jednotorowo, jak
robiły to te wróżki potężne tylko na niby.
Zazwyczaj wolał, jak jego
czerwone włosy były albo po prostu zostawione w spokoju, albo związane w luźny
kucyk, ale przy tym upale postanowił się poświęcić i związać loki w wysoki
kucyk. Miał na sobie czerwoną koszulkę bez rękawów, z motywem czaszki, czarne
jeansy i czerwone trampki. Zastanawiał się, czy długie spodnie to aby na pewno
dobry pomysł, ale nie chciało mu się już przebierać, zresztą i tak
niekoniecznie miał więcej rzeczy na chwilę obecną.
Różowy irokez Dumana oklapł
na lewą stronę tak, ze wydawało się, że chłopak ma po prostu głowę zgoloną
tylko z jednej strony. By zapobiec kosmykom włosów wpadającym do oczu, część
jego irokeza została spięta czarnymi spinkami przyozdobionymi małymi czaszkami.
Ubrany był w do połowy zapiętą koszulę w szarą kratkę, czarne bojówki z
mnóstwem kieszeń i szare trampki, wszystko nieco za duże, z dodatkami biżuterii
z motywem czaszek. Całokształt, według Ogrona, wyglądał nieco śmiesznie, ale
zauważył już parę dziewczyn, które maśliły oczy do jego młodszego kolegi-brata.
- Dobrze. Nie ma nic
lepszego na gorące dni jak coś zimnego – westchnął chłopak, majtając wesoło
nogami. – Dawno już nie mieliśmy dnia żeby tak po prostu sobie odpocząć, nie?
- Racja. Zawsze było coś
do roboty, zawsze w drodze.
Duman chciał coś
odpowiedzieć, bo już otwierał usta, ale w tej samej chwili całą jego uwagę
zaabsorbował widok nieco niecodzienny – dwie dziewczyny goniące psa. Może i nie
byłoby to tak niezwykłe, gdyby nie fakt, że jedna z nich miała farbowane na różowo
włosy a druga wyglądała, jakby urwała się z jakiegoś steampunkowego filmu. Pies
za to trzymał w zębach niewielkich rozmiarów, czarny portfel. Oboje, Ogron i
Duman, mimowolnie zwrócili uwagę na tę niecodzienną scenkę.
~•(x)•~
- Artu, na litość boską, stój!
– krzyknęła Roxy, oddychając ciężko. Psu zupełnie nagle, ni stąd ni zowąd,
zebrało się na zabawę. Po prostu porwał portfel dziewczyny (nadal zastanawiała się,
jakim cudem tego dokonał) i pobiegł przez miasto. Dziewczyny, chcąc nie chcąc,
zostały zmuszone to pościgu za czworonogiem, czego nie przyjęły zbyt
entuzjastycznie. Bieg w trzydziestostopniowym upale, w pełnym słońcu nie był
wcale a wcale dobrym pomysłem.
- Ten pies jest inny – wydyszała Leah, kiedy
Artu postanowił wreszcie, że koniec uciekania i usiadł na chodniku, zamiatając
brukowaną kostkę krótkim ogonem… Tuż przed budką z zimnymi napojami i lodami. Roxy miała wrażenie, że w swoim niewielkim
umyśle pies właśnie szczerzy się jak głupi.
- Ten pies to pieprzony
troll – parsknęła różowowłosa, z trudem walcząc z ochotą, żeby po prostu oprzeć
się plecami o murek, siąść w cieniu i umrzeć z gorąca. W zamian wyjęła psu z
pyska nieco obśliniony portfel i podeszła do budki.
- Ja chcę jedną kulkę
pomarańczową i drugą miętową – wypaliła natychmiast Leah, a Roxy spojrzała na
nią jak na skończoną idiotkę.
- Leah, kochanie moje, upał ci chyba popierdolił smaki.
- Nie, ja mówię serio.
- Ja też.
- Roxy…
Roxy westchnęła
zrezygnowana i kręcąc głową z niedowierzaniem zamówiła wybrane smaki dla
koleżanki, a dla siebie kulki czekoladowo-waniliowe. Artu przez chwilę stał
przed budką i wpatrywał siew nią prosząco, ale po czwartym stanowczym ‘nie’
sobie odpuścił. Roxy o wiele za dobrze pamiętała co się stało, kiedy dała mu
cokolwiek zawierające cukier lub kofeinę. Wymusiło to renowację salonu. Dziewczyna westchnęła, opierając się
o murek plecami i teraz dopiero zauważyła dwóch mężczyzn (chłopaków?)
wpatrujących niedyskretnie się w nią i w Leah.
- Co? – zapytała Roxy
równie niedyskretnie, na co starszy, czerwono włosy, odwrócił głowę, nieco
speszony. Młodszy za to nie przestawał się na nią gapić, a spojrzenie jego
złotych, dzikich wręcz oczu było przeszywające. Wydawałoby się, jakby patrzyły
nie na kogoś, ale na duszę tej osoby.
- Ciekawego masz psa –
stwierdził w końcu młodszy chłopak, spoglądając w dół murka, na którym
siedział. Artu bowiem stanął tuż obok na tylnich łapach i wsparł się przednimi
o kamienne ogrodzenie, obwąchując chłopaka zaciekawiony. – Gryzie?
- Jak cię jeszcze nie
ugryzł, to raczej nie ugryzie – Roxy wzruszyła ramionami, powoli jedząc zimne,
kremowe kuleczki. Leah przesuwała ciekawskie spojrzenie ze starszego na
młodszego i na odwrót, nie odzywając się słowem, zajęta swoim przysmakiem.
- Jestem Duman, a to Ogron –
chłopak nagle przerwał niezręczną ciszę.
- Leah – odezwała się Leah.
– Panna balonowa to Roxy, a futrzak to Artu – przedstawiła po kolei, za ‘pannę
balonową’ dostając z łokcia w bok. Syknęła wściekle, kiedy niemal opuściła
swojego loda na swoją białą bluzkę i zgromiła Roxy wzrokiem.
- Tak? – zapytała różowowłosa,
przyjmując najbardziej niewinny wyraz twarzy, na jaki było ją stać.
- Ja cie normalnie kiedyś zabiję – syknęła szatynka.
- Też cię kocham.
Następne pół godziny minęło
na całkiem swobodnej rozmowie z dwoma nieznajomymi, którzy okazali się być
całkiem przyjemnym towarzystwem, ale w końcu dziewczyny musiały wracać. Po
krótkim ‘cześć’, każdy poszedł w swoją stronę.
Roxy musiała jeszcze
mniej-więcej odrobić zadane lekcje, no i jej burczący brzuch dość uparcie
domagał się posiłku trochę bardziej wartościowego, niż lody
czekoladowo-waniliowe szczególnie, że nie jadła nic od wczorajszej kolacji.